Było raptem kilka stopni na plusie – może ze 2 czy 3 stopnie – gdy umówiłam się po pracy z mężem w restauracji.
Przyszedł z domu na piechotę z córeczką na rękach, a miał ok 1,5 km do przejścia.
Gdy dotarli do restauracji, zamachał mi przez szybę, a ja… natychmiast się „uniosłam”!
Dlaczego?
A to dlatego, że córeczka miała czerwony nosek i rumiane policzki: Jak to? Dziecko zmarznięte! Za lekko ubrane i tak dalej…
A kilka dni później, gdy sama sobie biegałam po mrozie, doznałam olśnienia! Przecież i ja, gdy jestem na chłodzie, mam rumiane policzki i często coś kapie z nosa. To przecież normalne jest i dziecko też musi tego doświadczyć, by być zdrowe! 🙂
Tak więc… takie są uroki macierzyństwa i odkrywania świata 🙂
Zanim sama zaszłam w ciążę, słyszałam o kobietach, które twierdziły, że po porodzie są w lepszej formie niż przed.
Uważałam że to bajki…a jednak!
W ciąży nie tylko więcej ważymy (co jest naturalne), ale też podobno nasza krew ma większą objętość. W efekcie – generalnie – jest nam ciężej się ruszać i mamy gorszą wydolność. Zresztą… nikt nie zachęca ciężarnych do bicia życiowych rekordów bo to byłoby nierozsądne 🙂
To dlatego wiele kobiet w okresie ciąży zupełnie odpuszcza sobie aktywność fizyczną, szczególnie gdy i wcześniej nie uprawiały sportu.
U mnie było inaczej. Przed ciążą moja aktywność wyglądała następująco:
– bieganie średnio 3 razy w tygodniu po 6-10 km (więcej gdy przygotowywałam się np. do półmaratonu)
– ćwiczenia 2 razy w tyg po ok 30-40 min (samodzielnie, bo nie bardzo lubię fitnesy)
– rower – czysto rekreacyjnie, od czasu do czasu po 10-15 km
Gdy zaszłam w ciążę pierwszy trymestr był łagodny, ale nie przestawałam biegać ani ćwiczyć z tym, że mniej intensywnie.
Potem jednak, gdy wszystko było ok, okazało się, że biegam może krótsze dystanse, ale prawie codziennie. A w końcówce ciąży (i do ostatniego dnia przed porodem) – już codziennie!
Ćwiczenia na początku 7 miesiąca ciąży
Ostatniego dnia przed porodem przebiegłam ok 3 km. Wiem, że dla wielu osób, biegająca ciężarna, to dziwny widok, ale czułam, że brzuch mi się napina, a bieganie bardzo pomagało 🙂
Niestety miałam cesarkę, więc na jakiś czas całkowicie musiałam zrezygnować z biegania i ćwiczeń, jednak już w pierwszych dniach po wyjściu ze szpitala próbowałam spacerować.
Zależało mi na szybkim powrocie do formy, bo ciało chciało już biegać, a z drugiej strony nie mogło bo rana po cesarce… 🙁 Starałam się więc jak najszybciej zacząć biegać.
I tak, w 3 miesiące po porodzie przebiegłam półmaraton i równocześnie, biegałam z wózkiem, a obecnie, po 11 miesiącach od porodu na pewno jestem w lepszej formie niż przed 🙂
Z jednej strony dlatego, że byłam aktywna w ciąży, a z drugiej, że i teraz praktycznie codziennie biegam lub spaceruję z wózkiem (obecnie z córeczką wózek wazy ponad 20 kg) i ćwiczę w miarę możliwości.
Tak więc po porodzie możesz mieć lepszą formę niż przed ciążą, jeśli tylko nie odpuszczasz i cały czas jesteś aktywna, zatem powodzenia 🙂
Był czerwiec 2018, gdy odwiedziliśmy moją rodzinę na Mazurach. Ponieważ właśnie zaczynało mi brakować mleka dla córeczki, zaczął się temat mleka w proszku.
Ja sama zdziwiona byłam, że po kilku godzinach mleko przygotowane z proszku śmierdzi jak stara ścierka
– Nawet kot tego nie wypije – powiedział wujek i miał rację.
A potem zaprowadził nas do pobliskiego gospodarstwa agroturystycznego.
Mleko od krowy?!
W nie tak dawnych czasach, gdy nie było mleka w proszku, nawet małe dzieci piły mleko od krowy. Pewnie z rożnym skutkiem bo i higiena i wiadomości była inna.
Kupiliśmy jednak wtedy trochę mleka od PRAWDZIWEJ krowy i daliśmy na próbę córeczce i… I nic się nie stało – mleko smakowało, a córeczka czuła się dobrze.
Szukamy krowy
Po powrocie do domu zaczęliśmy się rozglądać za gospodarstwem, gdzie moglibyśmy kupować mleko. Udaliśmy się na pobliską wieś i szukaliśmy krowy.
Przed jednym z domów siedziały kumoszki. Zapytane o krowę wybuchły szczerym śmiechem:
– Tu nikt nie ma krowy!
W końcu w wiejskim sklepie powiedziano nam o pani Teresce, która ma krowę i tak zaczęła się nasza znajomość 🙂
Średniowiecze?
Jak się okazuje, dobrą krowę znaleźć niełatwo 🙂 a my po kilku miesiącach karmienia córeczki krowim mlekiem, widzimy, że malutka jest zdrowa i dobrze się rozwija.
A co na to medycy? Nasza lekarka powiedziała, że to jest średniowiecze i… <<<CZYTAJ DALEJ>>>
Przed naszym pieszym lotem, poczytałam o lataniu z dziećmi i dowiedziałam się, że wiele z nich, źle znosi podróż.
Już samy wyjazd – pakowanie, ubieranie, przemieszczanie się – co może trwać wiele godzin, jest dla dziecka stresem. Dodatkowo lot samolotem może powodować zmiany ciśnienia, więc wiele dzieci marudzi czy płacze podczas lotu.
A jak było u nas?
Bilety
W wielu miejscach przeczytacie, że dziecko do 2 lat, albo nic nie płaci, albo cena za bilet jest niższa. Tymczasem w przypadku Ryanair, którym lecieliśmy było zupełnie inaczej.
Jak się okazało za córeczkę (mającą 10 miesięcy) policzono normalną opłatę za przelot, nie dając jednak dodatkowego miejsca!
Wiadomo, że ze względów bezpieczeństwa, dziecko podróżuje na siedząc na kolanach u rodzica. Jednak dodatkowe miejsce przydałoby się, chociażby ze względu na to, by rozłożyć jedzenie, pieluchy czy zabawki…
Dublin – czekamy na lot
Bagaż
Dla dziecka przysługuje mała torba o wadze do 3 kg, a w naszym przypadku wieźliśmy jeszcze sporych gabarytów wózek – przyczepkę.
Przy wyjeździe, na lotnisku w Krakowie wózek oddaliśmy już w check-in wraz z bagażem rejestrowanym, a przy bramkach security nikt specjalnie nie sprawdzał torby jedzeniowej.
Zgoła inaczej było, gdy wylatywaliśmy z Dublina. Wózek musieliśmy zabrać ze sobą (i oddać dopiero na płycie lotniska). Wcześniej jednak security przeskanowało cały wózek i wyrzucono „niebezpieczną” substancję, którą próbowaliśmy przewieźć (masło! 🙂 )
Podobny los spotkał torbę z jedzeniem. Wszystko trzeba było wciągnąć, a buteleczki z gotowym mlekiem zostały przekazane na dodatkowe badanie (nie wiem, jakie? może chodziło o sprawdzenie czy są oryginalnie zamknięte) i oddano nam je dopiero po ok 10 minutach.
Lot
Sam lot córeczka zniosła bardzo dobrze. W obie strony przez pewną część lotu spała. A gdy się już obudziła, to nie płakała, nie bała się, była raczej zaciekawiona wszystkim, co ją otaczało.
drzemka w samolocie 🙂
Latać czy nie latać?
To na pewno zależy od dziecka. Przykładowo moja córeczka gorzej znosi podróż samochodem, bo nie lubi być przypięta w foteliku, a w samolocie miała większą swobodę.
Z pewnością jednak sama wieloodcinkowa podróż (bo jeszcze dochodzi dojazd do/z lotniska) i wiele wrażeń to też stres dla dziecka – nasza córeczka już po powrocie do domu przez kilka dni była „nieswoja”.
Myślę jednak, że podróż samolotem nie jest taka straszna, jak ją czasem malują 🙂
Jeszcze do niedawna do przebieranek – jak wielu z nas – miałam ambiwalentny stosunek.
Tak czy nie?
Myślałam sobie, że fajnie gdy ktoś się przebiera i wychodzi na ulicę – czy to na marsz, paradę czy przy innej okazji. Podobało mi się, że ludzie mają fantazję, odwagę (?) i generalnie, że są barwni.
Co innego jednak przebrać się samemu – a bo ludzie będą patrzeć i w ogóle 🙂
Kto zmienia zdanie?
Człowiek jednak jest istotą zmienną i niedawno trafiły mi się dwie okazje do przebieranek. Były to dwa biegi, w których brałam udział z córeczką i oczywiście można było się NIE przebierać. Jednak wspólny udział jakoś mnie do przebierania zmotywował.
Dwie niepodległe
Pierwszy to Bieg Niepodległości. Najpierw pomyślałam, że fajnie byłoby przystroić sam wózek na ten bieg. Jak się okazało, w sklepach w ogóle nie było patriotycznych gadżetów(!), więc w końcu kupiłam taśmy w biało-czerwonych barwach i umocowałam do wózeczka.
My i wózeczek z biało -czerwonymi wstążkami
Potem siebie i córeczkę ubrałam w nasze narodowe barwy, a sama miałam jeszcze koszulkę z napisem „Dumni z Polski”.
dwie niepodległe 🙂
Przyznam, że same przygotowania – myślenie o tym, że bierze się udział w takim wydarzeniu, szukanie odpowiednich gadżetów, daje sporo radości. Podnosi także rangę wydarzenia – szczególnie przy Biegu Niepodległości sprawiało, że biegłam w bardziej podniosłym nastroju 🙂
Mikołaje w… lesie
Druga okazja do przebieranek to Bieg Mikołajkowy, którego trasa częściowo wiodła przez las.
Tym razem przywdziałam strój mikołaja. Także córeczka też miała mikołajową czapeczkę 🙂
Mikołajki 🙂
Do wózka zamontowałam dmuchane bombki, które świetnie się sprawdziły w tych okolicznościach przyrody.
Bombki na wózku
Bieg Mikołajkowy to po prostu fun, więc i przygotowania miały lajtowy charakter, a na koniec czekała nas nagroda! Nie wiem, czemu tak się stało, ale pozostali uczestnicy pozwolili nam wygrać i na metę dobiegłyśmy jako pierwsze 🙂
Koniecznie się przebierz, bo…
Piszę o przebieraniu, bo sama przekonałam się, że warto. Wydawać się może, że poszukiwanie przebrania, zakupy i przygotowania to spory wysiłek i nie każdy ma na to czas. A jednak dobrze jest znaleźć ten czas, bo będzie miał on wielką wartość.
Z jednej strony mamy sam udział w wydarzeniu ( czy będzie to wielka impreza, czy przebieranki z dzieckiem w domu) a to, że jesteśmy przebrani sprawia, że wszystko odbieramy bardziej intensywnie, bo naprawdę JESTEŚMY w tym wydarzeniu.
Druga rzecz, to same przygotowania, które mogą być wielką radością i – jak mówi znane powiedzenie: „To droga jest celem”, co w tym przypadku jest bardzo prawdziwe.
Zachęcam Was zatem do włożenia pewnego wysiłku w przygotowania do różnych imprez i przebierania, a w zamian otrzymacie – więcej radości, więcej odczuwania i więcej fajnych wspomnień. Same korzyści 🙂
Była piękna, złota jesień. Było ciepło i miło, ale w końcu pogoda upomniała się o swoje prawa i pokazała swoją chłodniejszą stronę 🙂
Moja mama stwierdziła, że jest „zimnica”, koleżanka ubrała synka jak na Syberię, a znajoma 9-latka mówi, że wszystkie jej koleżanki są chore, bo jest sezon na przeziębienia.
Tymczasem w tych dniach temperatura jest tylko w okolicy zera, więc de facto NIE jest tak zimno!
Ale nam jest zimno!
Oczywiście to zmiana pogody i dosyć gwałtowna zmiana temperatury sprawia, że jest nam zimno. Było 10, czasem 15 stopni, a tu nagle zero.
W związku z tym, wiele z nas zaczęło grzać w domach na maxa i ubierać się w najcieplejsze ubrania. A to prosta droga do przeziębienia!
Zmniejszyć różnice
Tak samo jak latem możemy się przeziębić nadmiernie używając klimatyzacji, tak zimą przegrzewając się. Co zatem robić?
Trzeba w miarę możliwości zaaklimatyzować się do nowych temperatur i nie przegrzewać. Niech w domu będzie trochę chłodniej, ale postarajmy się ruszać, jednak nie róbmy sobie „sauny” 🙂
Biegamy po „zimnicy” 🙂
A w praktyce?
U nas wygląda to tak:
– w domu jest może nie zimno (aż tak bardzo się nie hartujemy :)) , ale raczej przewiewnie
– wychodząc na powietrze ubieramy się umiarkowanie ciepło – to jeszcze nie czas na zimowe czapy i grube kurtki
– wychodzimy codziennie – na tym etapie aklimatyzacji do chłodniejszej aury, pół godzinki jest wystarczające
– staram się codziennie albo biegać, albo wyjść na spacer
Każda młoda mama to zna: od wielu miesięcy nie przespałaś ani jednej nocy.
Albo karmienie, albo przewijanie. Czasem też zabawa, gdy dzidziuś w środku nocy obudzi się w rozrywkowym nastroju 🙂 Nie raz zasypiasz podczas karmienia, albo gdy śpisz, to nie słyszysz że dziecko enty raz płacze w nocy. Jesteś tak zmęczona, że trudno Cię obudzić…
Masz tylko jedno marzenie: WYSPAĆ SIĘ! ?
I nagle nadchodzi ten dzień, gdy musisz (bądź chcesz?) wyjechać gdzieś sama. Z jednej strony cieszysz się na chwilę odpoczynku, a z drugiej masz wyrzuty sumienia, że się cieszysz… i że „zostawiasz” dziecko. Bo oczywiście, gdy mąż wyjeżdża to wyjeżdża, ale gdy to kobieta wyjeżdża to znaczy, że ZOSTAWIA dziecko (czytaj: wyrodna matka!).
Z trzeciej strony, martwisz się, jak oni sobie beze mnie poradzą…? ?
No ale cóż… wyjeżdżasz. Co prawda masz w planie kilka spotkań i trochę zaległej pracy do podgonienia, ale za to NOC… Noc będzie tylko Twoja! – nareszcie się wyśpisz ?
I faktycznie, zasypiasz gdy tylko przyłożysz głowę do poduszki. Co z tego, skoro w nocy budzą Cię różne szmery i hałasy – jak to w hotelu – ktoś idzie korytarzem, ktoś zamyka drzwi. Budzisz się co chwilę przerażona i zastanawiasz się, gdzie jesteś i GDZIE jest moje DZIECKO!?
„Aaa.. w hotelu jestem… no i… odpoczywam…”
Rano budzisz się średnio wyspana i dzwonisz do domu. Jak się okazuje, bez Ciebie świat się nie zawalił i wszyscy się dobrze mają. Zaraz, zaraz – jak to możliwe?
Ale dobrze, dziś dzień roboczy – spotkania itp. Druga noc zapowiada się lepiej. Przesypiasz prawie całą aż do… aż do 5 rano. Przewracasz się z boku na bok i w końcu – znów niewyspana – wstajesz. ?
Przed Tobą kolejny dzień „relaksu” i „odpoczynku”. Dzwonisz do męża, który mówi, że w domu wszystko ok i dziecko też ok, więc sobie odpoczywaj kochanie…
Słowem, wcale nie jestem im potrzebna? – myślisz.
A może… a może faktycznie wyluzować i się porelaksować? ?
Po półmaratonie w Tychach, podczas którego nastąpiło oberwanie chmury (relacja TUTAJ), w Gdańsku liczyłam na bardziej przewidywalną pogodę. Organizatorzy jednak zadbali o moc „atrakcji” pogodowych?
Przyznaję się bez bicia? że niedokładnie prześledziłam trasę biegu. Zresztą… nie jestem z Gdańska, więc byłoby to tylko śledzenie „palcem po mapie”. Spodziewałam się jednak, że skoro jesteśmy nad morzem, to choćby część biegu będzie wiodła właśnie wzdłuż morza – tak jednak nie było.
Jak się okazało, Półmaraton Gdański to typowo miejski bieg. Zaczynał się w Amber Expo czyli w obiekcie targowym, a następnie wiódł przez ulice miasta, także przez drogę łączącą Gdańsk, Gdynię i Sopot. Biegliśmy też obok tzw. Falowca czyli bardzo długiego bloku 🙂 Za to morza ani, ani…
Amber Expo/stadion Energa Gdańsk czyli start i meta biegu
Bo nie ma złej pogody 🙂
W dniu startu czyli 28 października, od rana padał lekki deszczyk, ale zgodnie z prognozami, po godzinie 9 (a była to też godzina startu), miał przestać padać.
Deszcz jednak w nosie miał prognozy 🙂 i zamiast przestać padać, zmienił się w ulewny, a w pewnym momencie nawet w grad.
W sumie to fajnie mi się biegło w tym deszczu, bo biegając z wózkiem często robi mi się gorąco. Jednak padało naprawdę ostro! Gdy co jakiś czas trzymałam wózek tylko jedną ręką, a drugą opuszczałam, to z rękawów wylewała mi się woda 🙂
Przyznam jednak, że i mnie w końcu ten deszcz dał w kość, bo w końcówce biegu było mi po prostu zimno!
Bieg solo czy w duecie?
W ramach półmaratonu w Gdańsku jest dodatkowa kategoria dla biegaczy z wózkami – czyli z dziećmi 🙂 Niestety jednak za wprowadzeniem tej kategorii nie poszły kwestie organizacyjne. O co chodzi?
Wiem, że na niektórych biegach, biegacze z wózkami są ustawieni w osobnej strefie. W Tychach „wózki” wystartowały kilka minut wcześniej i po półmaratonie w Gdańsku, uważam, że to powinno być regułą. Dlaczego?
W Gdańsku na linii startu ustawiona byłam chyba gdzieś na końcu (tj. w chyba w strefie na czas 2:00) i gdy bieg się rozpoczął było bardzo ciasno, a wiele osób biegło powoli. Z łatwością mogłabym wyprzedzić wielu biegaczy, gdyby… tylko było miejsce.
Wiadomo, że bez wózka jakoś bym się przepchała, ale z wózkiem to jak? Ludziom po nogach jechać…? ?
Podobnie było na dalszych odcinkach biegu. Na części trasy biegliśmy dwoma pasami ulicy i tam wyprzedzałam wiele osób. W miejscach, gdzie dla biegaczy był tylko jeden pas, znów robiło się ciasno i często czując moc biegową, musiałam biec wolniej niż mogłam 🙁
Myślę zatem, że organizatorzy biegów, którzy uwzględniają także biegaczy z wózkami, powinni wyznaczać dla nich dodatkową strefę.
W deszczu i pod górkę
Jak się Pani spało?
W Gdańsku pierwszy raz biegłam tak długi dystans z przyczepką biegową Thule. Ten wózek mam od niedawna, więc nie wiedziałam, jak się sprawdzi?
A sprawdził się dobrze 🙂 Jeśli chodzi o kwestie biegowe, to na tego typu trasie (raczej gładkiej, w większości asfalt, mało zakrętów) wózek sunął lekko po drodze i biegło się całkiem wygodnie.
Dobrze sprawdził się także w ekstremalnych warunkach pogodowych. Z jednej strony budowa wózka (czyli forma budki) jest chyba przytulna dla dzieci, z drugiej, materiały dobrze zabezpieczały przed wodą.
Córeczka ubrana była w ciepły polarek i otulona koczykiem, ale zastanawiałam się czy nie przemoknie? Na budce przyczepki zamontowałam osłonę przeciwdeszczową, nie wiedziałam jednak, czy wózek nie przemoknie od dołu – w końcu deszcz był tak ulewny, że momentami biegło się w wodzie, a koleiny na ulicach zamieniły się w głębokie kałuże.
Jak się jednak okazało, córeczka była suchutka i… przespała cały bieg 🙂
A po biegu…?
Mam wrażenie, że w Amber Expo panował lekki chaos 🙂 Wbiega człowiek cały mokry, zmęczony i… niczego nie można się dowiedzieć. Słyszy, że gdzieś podobno dają zupę, a gdzie indziej drożdżówkę i czekoladę. I że jeszcze gdzieś powinien oddać chipa, ale nikt nie wie gdzie… 🙂
Trzy duże hale i tłum ludzi, do tego hałas (meta była w środku i cały czas słychać było komentatora) i wzajemne dopytywanie co i gdzie?
No dobrze… w końcu dostałam swoją miseczkę pomidorówki i kawałek placka oraz grzecznie oddałam chipa 🙂
Zmęczona po biegu 🙂
Co jeszcze?
Co jeszcze mogę powiedzieć? Dwie godziny biegu na deszczu i wietrze, potem gorąca kąpiel i ciepła zupa… to jest super reset 🙂
W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celach optymalizacji treści dostępnych w naszych serwisach oraz dla statystyk. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej w Polityce Prywatności.AkceptujęCzytaj więcej