Gdy patrzę na biegi, które chciałabym przebiec, często wybieram takie bardziej kameralne.
Właśnie dlatego postanowiłam przebiec IV Maraton Północy ‚Bieg Czterech Latarni’. Moją uwagę zwrócił limit uczestników – tylko 200 osób, ale przede wszystkim to, że trasa wiedzie przez cały Półwysep Helski.
Nie biegamy w kółko!
W większości biegów miejsce startu jest także metą. Więc de facto robimy kółko, pętlę czy zygzaki, ale tak czy owak wracamy do punktu wyjścia. Jednak nie podczas Maratonu Północy! Tutaj biegnie się w linii prostej zatem o 7.40 z Rozewia uczestników zabrał autokar i… pojechaliśmy na miejsce startu czyli na Hel.
Przerażenie…
Jedziemy więc sobie o poranku. I jedziemy i jedziemy. Patrzę sobie na widoki i ogarnia mnie lekkie przerażenie. Dopiero podczas tej „wycieczki” uzmysławiam sobie, jak duży dystans potem będę wracać na piechotę! Co prawda to nie był mój pierwszy maraton, ale ok. 40 minutowa jazda autokarem urealniła tę odległość i to budzi lekkie przerażenie 🙂
Zimny start
Rano jest naprawdę zimno. Gdy docieramy na Hel i wysiadamy z autobusu – przeszywa mnie chłód, a wiatr sprawia, że wrażenie chłodu jest mocniejsze.
Mamy jeszcze chwilę czasu, więc wszyscy odwiedzają „toje” i lekko się rozgrzewają. Patrzę na uczestników i widzę, że jest ich chyba raptem około setki. Tak więc liczba uczestników nie doszła nawet do tych 200.
Tropem kite surferów
Pierwsze kilometry trasy, chyba gdzieś do Jastarni to leśna, piaszczysta ścieżka stanowiąca małe górki i dołki. Góra – dół, góra – dół i tak przez ładnych parę kilometrów. Dla typowego „asfaltowca” jakim jestem to bynajmniej nie idealne podłoże…
Potem przebiegamy na drugą stronę ulicy i dalsza cześć trasy wiedzie ścieżką rowerową wzdłuż Zatoki Puckiej. Jest tu pięknie, ale jesli znacie ten teren, to wiecie, że jest to raj dla kite surferów (taki surfing z latawcem) z uwagi na silny wiatr. I ten wiatr nam nie pomagał, bo wiał prosto w twarz!
Ostatni odcinek trasy już od Władysławowa nie był tak bardzo napowietrzony, ale wiecie… końcówka, kryzysy i takie tam… 🙂
Samotni biegacze
Maraton Północy ‚Bieg Czterech Latarni’ to bieg samotny, bo uczestników nie było wielu. Na tak długiej trasie bardzo się rozciąga i najbliższy biegacz gdzieś tam majaczy z przodu i co jakiś czas mijasz jakiegoś. Jednak generalnie biegnie się samemu.
I dlatego dobrze, że trasa była fajnie oznaczona (kilometry), a punkty odżywcze były regularnie rozmieszczone (brawa dla organizatorów!).
Trzeba jednak przyznać, że taka samotność sprawia, że człowiek na trasie walczy sam ze sobą, a i pokusa by odpuścić – jest większa.
Zobacz też: Gdańsk Maraton – Bieg pełen zaskoczeń!
Gdzie ta latarnia?
Na trasie biegu pogoda na szczęście była dobra – znaczy nie padało 🙂 Bo wiatr silny, ale w ciągu dnia troszkę się ociepliło.
Meta znajdowała się przy latarni morskiej w Rozewiu, więc na „deser” uczestników czekał jeszcze podbieg – niby mały, ale ja to już ostatkiem sił. Bo końcówkę biegu kończyłam w stylu seniorów (wiecie – bardziej biegną ręce niż nogi 🙂 )
Jak było?
Było ciężko, było fajnie 🙂 Maraton przebiegłam z czasem 4,29 co dało mi IV miejsce wśród kobiet. Przyznam, że liczyłam na lepszy wynik (poprzedni maraton to 4,07) i zastanawiałam się czy coś mogłam zrobić lepiej? Czy popełniłam jakiś błąd? (za szybki start? za dużo/za mało na śniadanie? za dużo/za mało wody? itp…) Ale nie – nic takiego nie znalazłam. Chyba zatem trasa była bardziej wymagająca, choć – co dziwne – po maratonie nie czułam się specjalnie zmęczona, a na drugi dzień załatwiając różne sprawy przeszłam ok 10 km 🙂
I na co Ci to?
Nie-biegacze nie zrozumieją, a biegacze wiedzą 🙂